poniedziałek, 18 czerwca 2012

Holding in, holding out.


W wolnym tłumaczeniu: powstrzymywać się, wstrzymywać się, trzymać się [nadziei], wyczekiwać...

Pozwoliłem sobie ukraść avatara jednej z użytkowniczek biologa, żeby rozpocząć. Dzisiaj był dzień sądu ostatecznego - egzamin testowy z biochemii.

Ok. Fajnie.

Zapytacie: co ma blond-kryncona kobieta siedząca obok faceta w śpiączce do biochemii...? Otóż więcej niż Wam się zdaje!

Być może ten facet przedawkował naukę cyklu syntezy puryn przed egzaminem?


Być może zapadł w śpiączkę, bo Ona po raz 7 powtarzała mu wszystkie reakcje glikolizy z enzymami, koenzymami i inhibitorami włącznie...?


No ... A może po prostu spadł ze schodów i zapadł w śpiączkę... No dobra.

Nie w tym jednak rzecz. Odnosząc się do holding in, holding out. Od paru dni robiłem sobie holding out przed przyznaniem przed sobą, dziewczyną, panią w spożywczaku, współlokatorami, ochroniarzami z uczelni, panem policjantem i panią aptekarką, że BIOCHEMIA TO NAJWIĘKSZE G*WNO JAKIE MOŻE BYĆ.

Ostatnie dni to było jak ucieczka przed pościgiem, jak próba oszukania/zakrzywienia rzeczywistości, że to COŚ ma sens. Że te setki kofaktorów, inhibitorów, enzymów, czółenek, mostków, procesów, reakcji, cykli,  przemian... Że to ma SENS. 

Gdybym 3 dni temu powiedział sobie: ale to jest g*wno. Ale to jest bez sensu... To nie zdałbym. Gdybym chociaż raz przestał się oszukiwać i spojrzałbym prawdzie w oczy - nie zdałbym. Jedna chwilka słabości i już bym się szykował na spotkanie z The Biochemical Dragon we własnej osobie - face-to-face ustnym egzaminie dla (nie)wybranych.

Nie zwątpiłem, holdingowałem na potęgę i chociaż wczoraj (dzisiaj?) o 3 rano miałem ochotę to wyznać... Wstrzymałem się. I tak po 1,5 h snu dzielnie podszedłszy do egzaminu - spędziłem mordercze 110 minut. Egzamin testowy, 100 pytań, 5 odpowiedzi. I żadna nie była poprawna :D (sesja na zaporożu - for the win!)



No dobra, chociaż czasem na pierwszy rzut oka nie było poprawnej, to po wnikliwszej analizie można było albo odnaleźć coś sensownego... Albo odmówić magiczną modlitwę do św. Testowego (patron egzaminów testowych, umarł śmiercią męczeńską rozwiązując 8 LEPów pod rząd), którą zna każdy student:

Ene due raaabe,
Chińczyk połknął żaaaabę
Aa żaaabaaa Chińczyka
I cooo z teeeego wynika.

Jabłko, gruszka czy pietruszka!! ^^

P-i-e-t-r...

Ogólnie rzecz biorąc wrażenia po 20, 40, 60, 80, 100 były identyczne i przedstawiają się tak:




Mózg roz...jechany :)

Dodam tylko jeszcze, że rano jak szedłem na uczelnię mając żołądek w miejscu krtani, a krtań nie-wiem-gdzie jakiś pan zmiatający ulicę zapytał się mnie: która godzina?

Uprzejmie odpowiedziałem: fosforybozylotransferaza hipoksantynowo-guaninowa...

Po czym poprawiłem się na: 8:30, starając się jednocześnie zignorować pełne niezrozumienia, zakłopotane spojrzenie jegomościa...

Tak więc reasumując: stosowanie holding in/holding out jest mi bliskie nie od dziś... 

Tak było na pierwszym roku:
- przy nauce rozmiarów zarodźców malarii - biologia medyczna
- przy nauce setek wzorów i formułek - biofizyka
- ucząc się bezsensownych wzorów - chemia...

Tak i teraz na drugim: 
- Idiotycznie prowadzona fizjologia wymagająca największych, najmniej przydatnych pierdół...
- Biochemia - bardzo szeroko przeze mnie rozgłaszana ostatnimi czasy na blogu...
- Mikrobiologia, która mnie czeka, a o której nawet nie chcę myśleć - pewnie nie będzie lepsza :)

I cały czas - I'm holding in - tym razem w znaczeniu: NIE TRACĘ WIARY, że na 3 roku nie będzie już takich przedmiotów - albo będą one tak łatwe, że nie będą absorbowały całej mojej uwagi przez cały rok. 

Holding in...

Holding out...



środa, 13 czerwca 2012

O Euro w czasie sesji i sesji w czasie Euro :)

Jak to określiło moje dziewcze po wczorajszym meczu: my, Polacy, potrafimy się razem w razie czego zebrać :D

Na wielu blogach jest pisane jak to źle się dzieje, że euro jest w czasie sesji itd... Ja powiem coś całkowicie odmiennego: to KAPITALNIE, że euro jest w sesji ^^

Część z Was ma na pewno już jedną/kilka/kilkanaście (?) sesji za sobą, część z Was nie ma jeszcze żadnej... W każdym razie często panuje wśród ludzi takie troszeczkę wypaczone pojęcie o tym jak to wygląda :) Każdy wyobraża sobie na podstawie opinii innych, że student na ten czas zamyka się w pokoju, zasłania okna, siedzi 27 godzin na dobę nad książkami i żywi się tylko i wyłącznie pizzą popitą enerdżi drinkiem z biedry za 1,90/litr. Być może na niektórych uczelniach tak jest - zwłaszcza tam, gdzie 2 jedynymi momentami intensywnej nauki jest właśnie sesja. Na kierunkach medycznych wszystko jest o tyle fajnie zorganizowane, że uczyć się trzeba cały rok w związku z czym nie stoi się (zazwyczaj) przed apokaliptycznym obrazkiem takim jak ten:


Ja np. należę do ludzi, którzy nie potrafią się uczyć 6-8-10-12 godzin bez przerwy. Ni cholery. Zabijcie mnie, zakujcie przed książkami... Nie mogę i już. Dodam jeszcze, że w dzień praktycznie nauka mi nie wychodzi. Wygląda to tak:

23:00 dnia poprzedniego: no nieee no teraz to już nie będę zaczynał...
1:00 spoko, spoko... Jeszcze jeden odcinek i idę spać.
3:00 dobra, były 3 odcinki, mogę iść spać - jutro wstanę o 8:00, zjem śniadanko i będę się uczył...
...
...
...
12:00 łoooo ale mi się dobrze spało :D
13:00 śniadanie...
14:00 no nie będę się przecież uczył przed obiadem!
17:00 dobra, czas na jakiś dobry obiad...
19:00 19 to zła, nierówna godzina, zacznę o 20...
20:00 ooo! Ale ruch na czaciku!! ^^
22:00 ale mi się nie chce!! Kolacja!
23:00 dobra... Kawa i się uczę!
1:00 2 godziny stykną, idę spać :P

Kurcze... Smutna prawda jak to napisałem. Smutna... No ale pana Boga nie będę przecież poprawiał :P Wyjątkiem jest ewentualnie dzień przed seminarium / dzień przed egzaminem gdy w końcu czuje się napięcie i siedzi się te 8 godzin naprawdę solidnie się ucząc, wstaje się dnia następnego o 6 i dalej się solidnie uczy. Piątek nie mam... Czwórek też raczej super dużo nie łapię - ale daję sobie radę. Co mnie po trosze rozleniwia i powstrzymuje od dalszej nauki.. No ale jestem dużo zdrowszy i na pewno szczęśliwszy :) Ktoś może powiedzieć: ale będziesz lekaszem! Przeciesz kiedyś szkszywdzisz ludziów jak nie będziesz się teraz ukał!!

Nieznajomość cyklu Krebsa czy lokalizacji jąder wszystkich nerwów czaszkowych w stomatologii jeszcze nikogo nie zabiła :)

Przypomniało mi się pewno pytanie z egzaminu z patomorfologii z lat poprzednich (który pisałem w poniedziałek):

Pacjent ma trudności z oddawaniem moczu ale nie ma zaburzeń czynności seksualnych - jaki czynnik etiologiczny podejrzewasz?

Odp: Chorobę psychiczną - kto z takim problemem przychodzi do dentysty...



Tak więc EURO jest wręcz wybawieniem dla ludzi takich jak ja! Zapełnia ok. 5 godzin w czasie dnia, które normalnie zajęte byłoby przez całkowicie niekonstruktywnego. Dodatkowo kilku chłopaków z 3 roku lekarskiego zorganizowało w akademiku PEAN w centrum Zabrza coś a'la klub z 3 rzutnikami i solidnym nagłośnieniem, gdzie każdy mecz polaków ogląda ponad 300 osób :)


Emocje niepowtarzalne... I to uczucie, że przy golu Błaszcza możesz wrzeszczeć ile wlezie a absolutnie nikt się na Ciebie dziwnie nie popatrzy jest bezcenne ^^

Wczoraj jeszcze zaliczyliśmy kilka przygód w autobusie z drużyną kibiców z Mikulów, którzy po odśpiewaniu hymnu Polski, kokokokoeurospoko, jebaj rusków i Polskabiałoczerwoni, jednogłośnie wykrzyczeli do kierowcy: WYSIADAMY!! WYSIADAMY!! (w rytmie: JESZCZE JEDEN!)... No i po co w autobusach przyciski do wysiadania na żądanie, się pytam...?

Zaraz potem wbiegł jeszcze 40 letni "upadły orzeł" z przekręconą biało-czerwoną czupryną i (uwaga: post zawiera lokowanie produktu) tyskaczem w dłoni. Jego sprint na ostatniej prostej do autobusu powitany został owacją na stojąco wszystkich pasażerów... (Po 10 minutach jazdy nasz Orzeł pytał się gdzie jest). 

Zostaliśmy dodatkowo obdarowani flagą przez jednego z wiernych kibiców: "no jak to! chłopak! Ty pomalowane masz policzki... I flagi nie masz?!..." No i zmęczeni, w dobrych humorach wrócliiśmy do domu :)

Jak dla mnie euro to coś najlepszego co mogło nam się przydarzyć, a Polscy piłkarze grają po raz pierwszy (za mojego życia oczywiście) tak, że się ich nie wstydzę. Teraz chyba już rozumiem, jak to z Polakami jest (gdy patrzę na setki samochodów z flagami, setki tysięcy ludzi w strefach kibica, gdy słyszę tak pięknie odśpiewanego Mazurka...), że w obliczu zagrożenia - w czasie wojny czy powstania... Tak bohatersko jesteśmy w stanie stawiać czoła agresorom. To piękne móc w tym uczestniczyć i mieć taką głęboką wiarę w Polskę :)







sobota, 9 czerwca 2012

12 monkeys.

Kilkakrotnie zabierałem się do napisania następnej notki, przyznaję się bez bicia. Miało być służbowo, profeszonalnie, stricte stomatologicznie i ogólnie takie takie (jakby to ujęła Oksana).

No ale to jednak nie to, cholercia. Jakoś tak nie potrafię się zmusić, ująć głowę w ścisłe ramy i zmusić umysł do myślenia o jednym, z góry określonym temacie. Może to zabrzmi śmiesznie ale mnie to przerasta... Przez to chyba nigdy nie napisałbym matury z biologii na 90% - moje myśli są za bardzo rozbiegane.

... ekhem ...

Tak więc dzisiaj, o 2:13 w nocy będę pisał o małpach. O "12 małpach", żeby być dokładnym. Zaskoczony jestem, że tak długo mogłem rozmijać się z tym filmem. Tak wspaniale oddanego opisu naszego świata w ujęciu metaforycznym jeszcze nie spotkałem. Można go wpasować w kilka różnych płaszczyzn ludzkości i we wszystkich sprawdza się idealnie...

Zastanawialiście się czasem jak to jest, że 14 latkę, która ukradła batonik za 1,20 PLN wsadza się do poprawczaka, a ktoś kradnący miliony żyje na Bahamach całkowicie bezkarnie?

Zastanawialiście się może, czemu ekoświrki ratują kilka ropuch gdzieś w okolicach autostrad, a media im wtórują, gdy jednocześnie populacja pszczół w całej Europie spada lawinowo - o czym nie ma ani wzmianki? (Jak rok temu było ich mnóstwo, tak w tym roku tak ciężko jest jakąkolwiek dostrzec!)

Zastanawialiście się może, czemu mądre głowy z UE bulgoczą z gniewu i bojkotują ojro na jukrainie, nie mając jednocześnie absolutnie nic przeciwko łamaniu praw człowieka znacznie bardziej rażąco w Chinach czy Afryce?

Czy nigdy nie frapowało Was, czemu od lat pewna grupa intrygantów zbija fortunę na rzekomym efekcie cieplarnianym wywołanym przez człowieka, gdzie nie ma na to absolutnie żadnych realnych dowodów?

Nie zatrybiło Wam przypadkiem coś pod czaszką, gdy widzicie reklamę finansowaną ze środków UE:


... i jednocześnie czytacie następnego dnia o ograniczeniu limitów na połowy dla polskich rybaków?

Nie mieliście przypadkiem zmarszczki na czole, gdy znów słyszycie o złych, okropnych somalijskich piratach, którzy napadają na statki...? Nie pomyśleliście przypadkiem, że to te same państwa, które teraz tak ich zwalczają - przyczyniły się do ich STWORZENIA? Że z żyjących na uboczu rybaków musieli stać się piratami by wykarmić swoje rodziny - bo ich wody zostały doszczętnie wyczyszczone z ryb przez zagraniczne kutry?

...

Jesteśmy jak całkowicie bezradni, bierni obserwatorzy patrzący na hałasujące stado 12 małp... Tymczasem wielcy, możni ukryci w cieniu poruszają za sznurki i nas i, małpek...




...

Nie wiem jak Wam ale mnie... Bardzo ciężko myśli się o tych sprawach nad którymi nie mam władzy. Nie mam władzy, jednak jestem ich świadom - jestem biernym, bezsilnym obserwatorem. Wszystkie te powyższe sytuacje, które wymieniłem (i setki których nie wymieniłem, a jestem pewien, że większość z Was zna) są strasznie przytłaczające...


Najłatwiej jest o tym nie myśleć, (a najlepiej NIE WIEDZIEĆ!), odseparować się od tego wszystkiego - owszem... Czasem jednak przychodzi taki dzień, taki jak dziś, gdy mam ochotę o tym powiedzieć. Gdy mam ochotę wyrazić to co siedzi mi w głowie. Jutro, pojutrze, za tydzień wszystko ucichnie, zamilknie... Tak jak Eyjafjallajokull z Islandii, który zrobił troszkę zamieszania w europejskiej strefie powietrznej 2 lata temu. 


...

Biorę zatem popcorn i puszkę coli do ręki, zasiadam przed telewizorem / facebookiem / guglem / radiem... I czekam na kolejne przedstawienie, które wystawi 12 małp.


Out.