sobota, 25 października 2014

So much stuff going on!!

Moi drodzy, nie było dnia, żebym nie myślał o blogu :) Codziennie co innego zaprzątało umysł i gdy nadchodził czas wieczorny, pełne ręce (pełny umysł?) roboty odciągały od wpisu.

Piąty rok jest WSPANIAŁY...

... póki co! :D

Teraz, gdy 4 lata harówy, biochemii, mikrobów, biofizyk i innych szitów już szcześliwie za mną można faktycznie czerpać przyjemność z tego, po co naprawdę się tu znalazłem. Zajęcia kliniczne codziennie do 14, w końcu zadowalająca ilość foteli i pacjentów. W końcu wszystko co widziałem przez ostatnie lata procentuje i układa się w całość. Mimo tego, że cały czas pracujemy pod czujnym okiem prowadzących, to jesteśmy w stanie podejmować trafne decyzje kliniczne. Rzadko już zdarzają się sytuacje pomyłek, sytuacje niejasne. Sytuacje, kiedy stajemy pod ścianą, pot leje się po plecach, dłonie robią się zimne, a przed wyrazem zakłopotania ratuje nas tylko maseczka! :D



... albo woskowa proteza :P

Jakby to było wczoraj pamiętam, gdy każdy z nas na 3 roku pytał jeden drugiego: jak rozpoznać tą próchnicę? Jak głęboko to wiercić? A czemu, a po co?...

Stomatologia to taka piaskownica dla dużych dzieci. Doskonalenie umiejętność przychodzi przede wszystkim przez własną praktykę i celne uwagi bardziej doświadczonych klinicystów. Sami zauważamy, że stosując pewne chwyty, triki, zagrania, praca przychodzi nam łatwiej, a niektóre rzeczy z bardzo skomplikowanych z początku, wydają się nagle banalnie proste :) Coraz rzadziej mówimy sobie "nie da się", "nie dam rady", "nie idzie".

Przez część tych bardziej otwartych asystentów jesteśmy teraz traktowani jak partnerzy, o skromnym doświadczeniu ale już wystarczającej wiedzy. Często wspólnie podejmujemy decyzje, coraz rzadziej jesteśmy traktowani protekcjonalnie. Daje to ogromną satysfakcję i jest kapitalną motywacją do samodoskonalenia i poszerzania wiedzy. Bo co innego dostać dwóje za niewiedzę, a co innego wykazać się ignorancją, gdy jesteś traktowany jako "kolega po fachu" :)

No ale po kolei!

Ruszyła na poważnie zachowawcza z endo. W końcu mamy 8 foteli na 10 osób, rzadko jest sytuacja, gdy na zajęciach ktoś nie przyjmie. Na dziecięcej jest troszkę biedniej, bo co prawda mamy 3 fotele na 5 osób... Ale póki co to rodzice z dziećmi nas zawodzą - z reguły połowa zapisanych pacjentów się nie zjawia. Na protetyce ruch jak w banku po wypłacie. 4 lata teorii i nagle w jeden rok przekuwamy wszystko (ABSOLUTNIE wszystko) w praktykę. Asystentka co prawda jest mało pomocną i życzliwą osobą ale wspólnymi siłami i ze wsparciem rezydentów zawsze jakoś wychodzimy na prostą :P

Największe wrażenie póki co robi na mnie chirurgia stomatologiczna i szczękowo-twarzowa. Zajęcia trwają od 8 do 13:30 i są wymienne ze sobą (czyt. raz chirurgia stom., a w następnym tygodniu szczękowo-twarzowa w Katowicach). Trafiliśmy na świetnego, bardzo cierpliwego asystenta, który daje bardzo trafne wskazówki. W żadnej książce z chirurgii stomatologicznej nie ma łopatologicznie napisane jak używać narzędzi i jak sobie radzić w różnych sytuacjach klinicznych, więc te rady są na wagę złota.





W tym tygodniu przyjmowałem pacjenta poruszającego się na wózku, po udarze przed trzydziestu laty. Obciążony sercowo, kilka zębów do wyrwania. W znieczuleniu nasiękowym usunąłem korzeń czwórki i piątkę górną. Po wszystkim po raz pierwszy sam szyłem ranę, co dało dużo satysfakcji :) Co prawda póki co bardziej to szycie kaleczę niż idzie... Ale zestaw z allegro do szycia już w drodze, więc do następnej chirurgii będę ćwiczył na bananie ^^

Na chirurgii szczękowo-twarzowej zetknęliśmy się z takim obrazem pacjentów będących przestrogą przed tym, jakich błędów nie popełniać. Kilkoro z nich trafiło tam właśnie z powodu bardzo powszechnej, lekkomyślnej praktyki. Pacjenci z zębami objętymi ostrym ropnym stanem zapalnym z reguły kiepsko reagują na znieczulenie miejscowe, ponieważ śr. znieczulające bardzo źle penetrują ogniska ropne. Abstrahując od szczegółów kwalifikujących takie zęby do wyrwania/leczenia, niedopuszczalnym jest ordynowanie takim pacjentom antybiotyków jeżeli nie usunie się przyczyny miejscowej. Sprowadza się to w praktyce do otwarcia takiego zęba, jeżeli podejmujemy leczenie (czyt. zapewniamy opróżnienie treści ropnej przez komorę zęba) albo do wyrwania takiego zęba, jeżeli do leczenia się on nie kwalifikuje. Na szczękówkę trafił min. pacjent właśnie z ostrym stanem zapalnym od dolnego drugiego trzonowca. Lekarz postanowił dać mu klindamycynę na tydzień, po czym pacjent miał się zgłosić do jego ekstrakcji. W niektórych przypadkach antybiotyk powoduje zmniejszenie stanu zapalnego, zmniejszenie wielkości ropnia i pacjent jest "znieczulalny", co daje komfort pracy dla niego i dla samego lekarza. W tym wypadku stało się jednak co innego i pacjent po 2 dniach antybiotykoterapii przeszedł z ropnia w ropowicę przestrzeni podżuchwowej, szyjnej i powoli "spacerującej" do śródpiersia.




Na chirurgii ogólnej w zeszłym roku prof., który nas egzaminował powiedział, że rokowanie w przypadku ropowicy śródpiersia jest bardzo złe. Opowiadał, o ile dobrze pamiętam, że na kilkunastu pacjentów udało mu się uratować trzech.

Takie lekcje, gdy widzi się efekt takiego postępowania są bardzo pouczające i otwierają oczy. Za każdym razem, gdy przeszłoby przez myśl "a dam tu antybiotyk, a nuż zejdzie..." będę widział tego pacjenta ze szczękówki.

Zajęcia w Katowicach są prowadzone bardzo ciekawie, nie traci się na nich czasu. Pięć osób idzie na blok na cały czas zajęć, a druga piątka zajmuje się zmianą opatrunków i pacjentami z poradni. Bardzo ciekawa jest możliwość kontaktu z pacjentami, których do tej pory raczej nie spotykaliśmy. Tych z rozległymi nowotworami, złamaniami szczęk, oczodołów, żuchw, po radykalnych operacjach itd, itd.

Zajęcia z anestezjologii i reanimacji (które w tym tygodniu zakończyliśmy) też prowadzone były w przystępnej dla nas formule. Coś co wałkujemy od lat poprzez różne katedry, czyli co robić jak w gabinecie zrobi się kaszana :P Na piątym roku naprawdę dotarło do nas to, jaka odpowiedzialność na nas leży i że w razie czego musimy umieć pomóc. Do przyjazdu karetki dysponując wiedzą i mając w gabinecie podstawowe leki ratujące życie jesteśmy w stanie zrobić dużo więcej dla pacjenta niż zwykły przechodzień. Dlatego też omawianie konkretnych przypadków, różnicowanie jednego schorzenia od drugiego i wybieranie dobrej drogi postępowania do przyjazdu ambulansu było w moim uznaniu bardzo pożyteczne.

Neurologia to znowu...


Chociaż nie myślałem, że to kiedyś powiem, nawet periodontologia stała się trochę ciekawa, bo oprócz skalingów często zajmujemy się tam teraz korekcją zgryzu i leczeniem grzybic lub diagnostyką innych zmian na bł. śluzowej paszczy :)

Oby tak dalej, oby reszta okazała się równie ciekawa co ten początek, bo naprawdę jest on obiecujący! ;)

Ściskam Was miśki drogie, dam znać co słychać na froncie wkrótce ;)







poniedziałek, 22 września 2014

Juz niedlugo, coraz blizej... ;)

... już za chwilę! Rekordowo szybko, bo już za tydzień (29.09) zaczynamy ostatni rok przygód ze Śląskim Uniwersytetem Magicznym :) Dzisiaj po długich oczekiwaniach dziekanat udostępnił plan, który wnikliwie analizowałem przez ostatnią godzinę. Dla wszystkich zaskoczonych czasem jaki mi to zajęło, dodaję jedną z pięciu stron planu:



Mój dziadek zawsze na widok planu mówił, że potrzeba studiów wyższych, żeby coś takiego ułożyć, a co dopiero odczytać :P Faktem jest, że rokrocznie pomiędzy rocznikami są tylko niuanse, jednak z drugiej strony w tym roku przyjęto o 30 studentów więcej 1 roku, więc tam na pewno musiały być jakieś zawirowania. 

Bolączką naszej uczelni jest też mała liczba sal wykładowych porozrzucanych po całym świecie :) Rok temu dla przykładu wszystkie wykłady dla naszego roku odbywały się od 19:00 - 20:30 w Bytomiu (gdzie nikt nie mieszka). Jak możecie się spodziewać, frekwencja wahała się pomiędzy 0~2 studentów / wykład. Mimo szczerej chęci bardzo ciężko było się zmotywować i wydawać pieniądze na benzynę, by dryłować samochodem 20 minut w te i 20 minut we wte na wykład.

W tym roku jest "happy meal" od ucha do ucha, bo wykłady dla 5 roku są 5 minut piechotą od miejsca gdzie mieszkam. Co prawda w tym semestrze tylko radiologia, stom. dziecięca, anestezjologia i neurologia ale lepszy rydz niż nic. Zobaczymy jaka będzie frekwencja od października :)

Jednego jednak mogę być pewny, lekki to rok nie będzie. Już od 3 roku zauważyłem tendencje do "wprowadzania nas do zawodu". Mianowicie: zaczynaliśmy od trwających 2 godziny zajęć klinicznych, by na 4 roku dojść do niespełna 4 godzinnych, a teraz na 5 do aż 5,5 godzinnych zajęc z chirurgii stomatologicznej i szczękowej. Za rok na stażu klicznie będziemy się udzielać po 8 godzin dziennie, a niewykluczone, że po stażu niejedni dojdą do ponad 10 godzin pracy dziennie. Jeżeli chodzi o przygotowanie do zawodu, to w "założeniach teoretycznych" nigdy nie mogłem narzekać na Uczelnię. Z małą ilością foteli nauczyłem się już żyć :D.


Tak radośnie pierwszego dnia szkoły będzie Wróżek pomykał na uczelnię! :D

... no może bez takiego uroczego tornisterka ale na pewno z bananem na twarzy. 3 miesiące długich, wspaniałych wakacji zawsze smakują lepiej gdy ma się "do czego" po nich wrócić. Wprowadza to w człowieku taki "stan normalności". Miło będzie zobaczyć stare znajome twarze na korytarzach, na klinikach, seminariach. Przez 5 lat dostaliśmy szansę poznać się wszyscy razem ze sobą. Jak możecie zobaczyć na planie z początku posta, różne zajęcia mamy z różnymi grupami. Każda literka to 5 osób, więc czasem zajęcia odbywają się w grupach 10 lub 20 osobowych.

Oprócz przyjemności będzie to też rok łostrej walki, bo w zimowej sesji szykuje się farma kliniczna, która na pewno pogoni nam kota (zwłaszcza, że w te wakacje wyniknęła gruba afera z mobingiem na katedrze, podniesiona przez studentów leku). Muszę też uczciwie się przyznać, że efektywność przyswajania wiedzy spada proporcjonalnie do roku studiów :D





Także z uśmiechem na ustach i siłą na co najmniej 2 tygodnie nauki ruszamy do boju o Prawo Wykonywania Zawodu ^^.

Adios, dentistos i muczaczos czytaczos :)

poniedziałek, 1 września 2014

Is that worth it?

W tym roku na protetyce z ust asystenta padło bardzo ciekawe pytanie: gdyby nie stoma, to co? Czy gdybyś mógł cofnąć czas, gdybyś mógł wybrać raz jeszcze, to czy poszedłbyś tą samą ścieżką?

Jak dziś pamiętam pierwszy rok, ten niesamowity entuzjazm, tą dziecinna wręcz naiwność (chociaż wtedy człowiek czuł się przecież dorosły jak nigdy!). Tyle horyzontów, tyle możliwości, taki wielki świat przede mną!

Lata mijały, człowiek z leksza przygasał, zderzony z szarą rzeczywistością. Nie powiem, że było to czymś dramatycznym, że 180 stopni, że nagle wszystko zbladło. Po prostu człowiek zaczął dostrzegać pewne ograniczenia, zaczął czynić pewne kalkulacje. "Czy aby na pewno jest mi to do szczęścia potrzebne?" Przygnieciony tą rzeczywistością ucieka do wszystkiego, co tylko nie jest związane z tym co widzi nacodzień.

Zaskoczyła mnie różnorodność odpowiedzi kolegów i koleżanek z grupy ćwiczeniowej. Tak jak do tej pory człowiek myślał, że wątpliwości dotyczą tylko jego, tak nagle okazało się, że gro osób je ma. Nigdy nie spodziewałbym się pewnych odpowiedzi ale... Każdy z głębi serca, z głębi duszy wynalazł swoje marzenia,  pragnienia,  zakopane plany.

O dziwo też potrafiłem wyobrazić sobie siebie w zupełnie innej roli aniżeli ta "fartuchowa". Dostrzegam, że wszystko co do tej pory zrobiłem, co osiągnąłem doczołgawszy się do 5 roku mogło przybrać zupełnie inny obrót. Czy mimo to żałuję?... Raczej nie :) Żałowanie swoich decyzji życiowych to bardzo niebezpieczna pułapka. Nie da sie grubą kreską oddzielić tego co było od tego co będzie. Jedna z ważniejszych lekcji jakie odbyłem na przestrzeni lat to ta, by brać odpowiedzialność za to co robię i nie patrzeć za siebie.

Podobnie i wszyscy obecni podczas tamtej dyskusji po czasie wyznań przyznawali, że droga jaką obrali jest prawidłowa, że zrobili dobrze idąc na stomatologię. Niektórzy przyznawali, że pozwoli im ona tylko realizować swoje marzenia, że zapewni im odpowiedni byt finansowy.

Nader często przez te kilka lat studiów łapałem się na tym, że największą frajdę sprawiało mi oderwanie się od "stomatologicznej rzeczywistości". Człowiek jak ryba wody łaknął towarzystwa, które rozprawiało o czymkolwiek innym aniżeli zęby, zajęcia, asystenci i zaliczenia. Jakim wybawieniem były rozmowy o sprawach światopoglądowych, sporcie czy grzybobraniu :P Każdy z nas podświadomie szukał alternatyw, szukał odskoczni. Teraz dostrzegam, patrząc na ludzi z roku, że osoby stawiające wszystko na szalę tych studiów, opierające nie tylko czas zajęć ale i czas wolny na sprawach uczelni, żyjących tylko i wyłącznie nimi... musieli się zawieść. Można uczelnią żyć 2-3 lata, nie więcej. Bardzo miło ogląda mi się zdjęcia, gdzie poszczególni ludzie oddzielają życie osobiste od uczelnianego, gdzie źródłem ich radości są pasje, dawne hobby... :)

Stało się z leksza refleksyjnie (oby nie depresyjnie!). Chciałbym, żeby przekaz tego posta mówił o tym, że niezależnie od tego, jak nasz zawód jest dla nas ważny... Nie może on być dla nas wszystkim. Nie warto kłaść wszystkiego na jego szali, bo nie jest to tego warte. Po latach widzę, że czerpanie radości z zawodu jest możliwe tylko i wyłącznie jeśli po powrocie do mieszkania potrafimy czerpać radość z życia ;)




Dawno-nie-widziany-Wróżek!